Rozdział 1

   Zmarszczyłam brwi widząc blond włosom kobietę, która przywitała mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. Już z daleka wyczułam, że ten uśmiech wcale nie jest szczery. Z wielką ulgą puściłam walizki, które trzymałam. 
  — Ale ty wyrosłaś Juliet... — odparła idąc w moim kierunku z otwartymi ramionami. Westchnęłam cicho i niepewnie się uśmiechnęłam. 
  — Tak, wyrosłam. — odpowiedziałam szorstkim tonem. Niebieskooka przytuliła mnie mocno, niepewnie ją objęłam, poklepałam ja prawą dłonią po plecach przewracając przy tym oczami. 
  — Tęskniłam za Tobą kochanie... — tęskniła? Westchnęłam cicho i spojrzałam na nią kątem oka. Ona sobie chyba żartuje. 
   Po chwili wyrwałam się z jej uścisku i przyjrzałam się jej. Zawsze zadziwiało mnie jedno, jak tak bardzo mogę się od niej różnić? Dosłownie wszystko nas różniły i nie mówiłam tu tylko o wyglądzie zewnętrznym. 
   Kobieta promiennie się uśmiechała, jednakże  nie potrafiła udawać szczerej radości, ponieważ po jej oczach mogłam wywnioskować, iż jest to jedynie spowodowane reakcją poznawczą. Wzięła głęboki wdech przez usta pomalowane na czereśniowy kolor. Spojrzała mi głęboko w oczy. 
  — Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że tutaj przyjechałaś. Wiem, że to miasteczko jest dość małe... ale szybko się tu zaaklimatyzujesz. Już zapisałam się do tutejszej szkoły,  o dziwi w naszym miasteczku jest aż pięć szkół średnich, natomiast podstawówki są tylko dwie... powinno być na odwrót. — zaśmiała się. Jej przesadzony entuzjazm powoli zaczynał gnić w mych myślach. 
  — O, rozumiem, a do jakiego liceum mnie zapisałaś? — spytałam. 
  — Do liceum Słodki Amoris. — uniosłam kąciki ust na kształt ironicznego uśmiechu. Ona sobie żartuje? Ta nazwa jakoś do mnie nie przemawia. 
  — No cóż, mam nadzieję, że jakoś sobie tam poradzę. — odpowiedziałam. — a teraz, jeśli mogę, chciałabym udać się do swojego pokoju. — szarooka zdziwiła się. 
 — A pamiętasz jeszcze gdzie jest? — spytała. W odpowiedzi kiwnęłam głową, dokładnie pamiętałam, że znajduje się na końcu korytarza na pierwszym piętrze. Dziwiło mnie, że nadal o tym wiedziałam, ostatni raz byłam tutaj w wieku sześciu lat. Bez zbędnego już gadania wzięłam walizki do rąk i nie prosząc jej o pomoc zaczęłam iść w stronę schodów rozglądając się przy tym po domu.
Dom był dość specyficznie urządzony sporej szerokości korytarz prowadził do schodów, gdy spoglądało się w prawą, bądź lewą stronę można było dostrzec parę mało znaczących pomieszczeń, takich, jak kuchnia, salon, czy puste pokoje. Pokój w którym mieścił się telewizor raczej niczym się nie wyróżniał, lawendowa sofa we wzory w kwiaty, a na przeciwko niej kineskopowy telewizor mierzący dwadzieścia pięć cali, również nie zabrakło stolika zrobionego z dębowego drzewa oraz doniczek z różnorodnymi kwiatami.
   Szłam dalej w stronę schodów, gdy moją uwagę przykuła rzucająca się w oczy podłoga w szachownicę, tego nie pamiętałam. Zajrzałam do pomieszczenia z dość krzykliwym podłożem, ku mojemu zdziwieniu kuchnia kompletnie się zmieniła i idealnie wpasowywała się w przeciętne kuchnie. Było tu dość sporo metalowych elementów zmieszanych z klasycznymi drewnianymi meblami w ciemnym odcieniu, szczerze powiedziawszy, nie za bardzo mi się to spodobało, jednakże postanowiłam nie zwracać na to uwagi i po prostu udać się do swojego pokoju.
      Z duszą na ramieniu szłam po schodach, krok za krokiem byłam coraz bliżej, obawiałam się tego, iż wszystko momentalnie mi się przypomni, a ja najzwyczajniej w świecie wybuchnę płaczem.  Tak bardzo nie lubiłam okazywać swoich uczuć, wręcz nienawidziłam czuć czegokolwiek.
    Niepewnie pociągnęłam za klamkę białych drzwi, powoli je ujrzałam. Tak jak myślałam, mój pokój ani trochę się nie zmienił. Na ścianach widniała różowo—biała tapeta w pionowe paski. Na środku było łóżko, które zawsze bardzo mi się podobało, wyglądało, jak łoże śpiącej królewny. Biały materiał zasłaniał praktycznie cały widok na osobę, która akurat postanowiłaby się na nim przespać. Miałam tutaj wszystko czego potrzebowałam, szafkę na ubrania, wielką półkę na książki i biurko. Zagryzłam dolną wargę i zamknęłam oczy. Pamiętałam doskonale, jak moja mama czytała mi na dobranoc i śpiewała kołysankę, którą pamiętam do tej pory. Właściwie to wspomnienie nie wzbudzało we mnie nostalgii i nie wprawiało w melancholijny nastrój, czułam do tego tak wielkie obrzydzenie, czemu? Sama nie wiedziałam, po prostu kobieta, która śmiała się nazywać moją matką prócz takiego czytania książki, żeby dziecko usnęło, nie robiła nic, nie wyrażała zainteresowania do mojej osoby, a dowodem na to wszystko jest fakt, że oddała mnie do babci. Westchnęła głęboko i rzuciłam gdzieś walizki, miałam już dość wspominania. Nigdy nie lubiłam myśleć o przeszłości, starałam się żyć teraźniejszością, a przeglądanie albumów i miłe wspominki przeważnie przyprawiały mnie o odruch wymiotny.
     
    Jedząc śniadanie nie spodziewałam się, że do kuchni nagle wparuje moja matka z ledwie co zapiętą koszulą i spodniami z otwartym rozporkiem, do tego wszystkiego włosy rozczochrane, a sporej wielkości telefon, który trzymała przy uchu omal co nie wypadał. Westchnęłam cicho, z pewnością śpieszyła się do pracy.
   — Dzień dobry kochanie. — powiedziała szybko, chwyciła jabłko stojące w koszyku na kuchennym blacie. Nawet nie zdążyłam jej odpowiedzieć, a ona już z szybkością błyskawicy opuściła kuchnię. Przewróciłam oczyma, chociaż nie musiałam z nią przebywać zbyt dużo czasu.

Witam, witam.... z góry przepraszam, iż rozdział taki krótki, ale tak wyszło... chciałam go dokończyć, ale stwierdziłam, że nie ma sensu tego męczyć i na początek dam coś nudnego, jak flaki z olejem! No ale mniejsza... klikając na ten piękny poniższy kwiatek, właśnie przy tej piosence pisałam rozdział, kocham ją tak bardzo, jak samego wokalistę tego zespołu!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Created by Agata for WioskaSzablonów. Technologia blogger.